Między tekstem a kulturą. Z zagadnień przekładoznawstwa

14 Franciszek Grucza projektowaną dziedzinę uniwersytecką wyróżnić językowo (nazwać), zwłaszcza jeśli stanowi ona pewne novum. W konsekwencji tego rozumowania uznałem, że – chcąc nie chcąc – trzeba w pierwszej kolejności zająć się „(wy)tworzeniem” i przedstawieniem możliwie dokładnego projektu uniwersyteckiej dziedziny, której podmioty byłyby zobowiązane i zdolne do wytwarzania lub wzbogacania wspomnianego zasobu wiedzy specjalistycznej; że – inaczej mówiąc – w pierwszej kolejności trzeba się zająć konstytuowaniem dziedziny, której podmioty miałyby za zadanie przede wszystkim systematyczne naukowe badanie (poznawanie) tego, co wyróżnia się za pomocą takich nazw jak tłumaczenie, translacja, tłumacze czy translatorzy albo pośrednicy komunikacyjni. Dla językowo wygodnego wyróżniania tej dziedziny zaproponowałem nazwę t r a n s l a t o r y k a . Dodam, że dla (również wygodnego) wyróżniania dziedziny, której podmioty winny zajmować się systematycznym (naukowym) badaniem tego, co wyróżnia się za pomocą takich nazw jak uczenie się języków obcych, nauczanie języków obcych, nauczyciele języków obcych, nieco wcześniej wykorzystałem nazwę glottodydaktyka. Projekt każdej z tych dziedzin stanowił w momencie jego formułowania i przedstawiania pewne novum koncepcyjne, a w jeszcze większej mierze pewne novum instytucjonalne. Nikt wcześniej nie przedstawił bowiem żadnego tego rodzaju projektu tych dziedzin; w każdym razie żadna z nich nie miała wówczas żadnej choćby tylko „nazewniczej” instytucjonalnej reprezentacji w obrębie żadnego uniwersytetu. Dodam również, że specjaliści wyróżniani za pomocą nazwy t ł um a c z e nie byli wówczas traktowani jako reprezentanci jakiegoś odrębnego zawodu, lecz w najlepszym razie jako reprezentanci pewnego rodzaju sztuki – pewnego ubocznego czy dodatkowego zajęcia literatów. W ówczesnych oficjalnych spisach zawodów tłumacze byli systematycznie ignorowani. W żadnym razie nazwy t r a n s l a t o r y k a nie wprowadziłem do mojego specjalistycznego języka po to tylko, by zastąpić nią nazwy wcześniej wprowadzone dla wyróżnienia namysłu nad tłumaczeniem i/lub rezultatów tego namysłu i w ten sposób „nacechować” moje odnośne teksty oryginalnością. Nie skorzystałem z żadnej wcześniej wytworzonej odnośnej nazwy z istotnych merytorycznych powodów – między innymi dlatego, ponieważ wszystkie nazwy typu teoria tłumaczeń, translatologia czy traduktologia były (i nadal są) nazwami wyróżniającymi zdecydowanie inne desygnaty i/lub denotaty niż te, o których (leksykalne) wyróżnienie mi chodziło; podkreślam: wszystkie wymienione nazwy zostały „wytworzone” dla wyróżniania innych zakresów pracy niż te, które ja pragnąłem wówczas językowo wyróżnić.

RkJQdWJsaXNoZXIy MTE5NDY5MQ==