Między tekstem a kulturą. Z zagadnień przekładoznawstwa

10 Franciszek Grucza obcych. Stało się tak w konsekwencji tzw. boomu, jakiego doznały wówczas w gruncie rzeczy wszystkie tzw. neofilologiczne dziedziny pracy akademickiej. Moim zdaniem czas najwyższy zacząć zdecydowanie przeciwstawiać się zarówno owym niedobrym zmianom, jak i wywołanym przez nie tendencjom do „bylejakości” na polu zarówno pracy naukowej, jak i wyższego kształcenia. I czas najwyższy ponownie podjąć intelektualne wysiłki zmierzające najpierw do wytworzenia możliwie dogłębnie naukowo ufundowanych projektów dziedzin, które już przed wielu laty wyróżniłem za pomocą nazw glottodydaktyka oraz translatoryka, a następnie dążyć do ich urzeczywistnienia. To przede wszystkim z powodu tego przekonania uznałem, że warto w ramach niniejszej publikacji przypomnieć zamieszczone niżej prace translatoryczne. Mam bowiem poczucie, że przedstawiłem w nich (dokładniej: za ich pomocą) chociażby w zarysie odpowiedzi na pytanie o podstawowe warunki, jakie muszą spełniać rozważania/analizy dotyczące translacji i/lub translatoryki, jeśli chce się, by zasługiwały na miano prac naukowych sensu stricte, a nie tylko naukowych z pozoru. Zarysowana wyżej historia uruchomienia kształcenia implikuje jednakże tylko odpowiedź na pytanie, co spowodowało, że w 1973 roku nagle podjąłem prace mające na celu jak najszybsze uruchomienie tegoż kształcenia. Natomiast nie wyjaśnia do końca przyczyny mojego zajęcia się od razu niezwykle intensywnie nie tylko rozważaniem kwestii dotyczących naukowych podstaw (programów) kształcenia tłumaczy oraz naukową analizą kwestii dotyczących translacji, lecz zarazem także (meta)naukowym konstytuowaniem akademickiej dziedziny, którą nazwałem translatoryką. W każdym razie: wymienione wyżej oficjalne życzenie uruchomienia w ramach Instytutu Lingwistyki Stosowanej systematycznego kształcenia tłumaczy nie zobowiązywało mnie wprost do zajęcia się którymkolwiek z tych zadań. Przygotowując program owego kształcenia, nie musiałem sit venia verbo zawracać sobie głowy żadnymi naukowymi rozważaniami. Mogłem je „zaprogramować”, i faktycznie „zaprogramowałem” je, w taki sam sposób, w jaki zwykła to wówczas czynić (i przeważnie nadal czyni) zdecydowana większość podmiotów programujących jakiekolwiek wyższe (w tym uniwersyteckie) kształcenie specjalistów – czyli, w moim przypadku, na podstawie stosownej filologicznej tradycji oraz odnośnego praktycznego doświadczenia tłumaczy. Zobowiązanym do intensywnego zajęcia się możliwie jak najprędzej naukowym rozwiązywaniem wymienionych zagadnień poczułem się z kilku innych – ściśle powiązanych ze sobą – przyczyn:

RkJQdWJsaXNoZXIy MTE5NDY5MQ==